Habarri
“Odsmoczkowanie” dwulatka to nie lada wyzwanie
“Odsmoczkowanie” dwulatka to nie lada wyzwanie

Umiejscawianie różnych wydarzeń lub kroków milowych rozwoju dziecka na krzywej czasu i porównywanie tychże z rówieśnikami to zajęcie, któremu często poświęcają się rodzice nawet, jeśli otwarcie tego nie przyznają. Zadając sobie pytanie „czy moje dziecko jest opóźnione w rozwoju?” „Co jest z nim nie tak?” patrzymy na naszą pociechę i uśmiechamy się z lekka wmawiając sobie – każdy rozwija się we własnym tempie. Wyłączając przypadki ekstremalne, tak właśnie jest. Głęboko zresztą wierzę, że Kajtek wszystko robi we własnym tempie, czasem ekspresowym (jak „ochrzczenie” swojej siostry, Kornelii, per „Niunia”), a czasem z drugiego końca spektrum jak trudność z wymówieniem własnego imienia.

Przykładów takich kroków milowych jest co najmniej kilka. Przewroty z pleców na brzuch, siadanie, pierwsze kroki, wreszcie pierwsze słowa – te, jak i wiele innych, mamy odfajkowane. Pierwszy zgrzyt w naszym pojęciu, że każdy rozwija się we własnym tempie pojawił się w momencie próby usunięcia z życia naszego dziecka (i naszego) smoczka.

Kajtek ma niecałe 2 lata (dokładnie rok i 10 m-cy bez kilku dni) i ma obsesję na punkcie smoczka – AmAm, jak go nazywa. A zatem AmAm jest towarzyszem naszych doli i niedoli, a szczególnie tych drugich, gdy młody człowiek jest zmęczony, znudzony lub usypia (i śpi, bo jak obudzi się bez niego…).

W świecie cyfrowych poradników znajdziemy wiele metod wyzbycia się problematycznego przyjaciela i jak się okazuje, jedną z nich już zaczęliśmy stosować – ograniczyć kontakt z wrogiem. W skrócie – w nocy smoczek zostaje, za dnia konfiskata. Rzecz jest drastyczna, bo niecodziennie Kajtek chętnie pozbywa się swojego przyjaciela, na szczęście jednak stosunkowo sprawnie udaje się jego uwagę odwrócić i smoczek odchodzi na dalszy plan (aż do drzemki, kiedy to ojciec wszystkich odruchów warunkowych – ten od ssania – o sobie przypomina). Z przykrością stwierdzam jednak, że po dwóch tygodniach eksperyment jest w stagnacji z momentami regresji.

A zatem decyzją sztabu kryzysowego przechodzimy do drugiego elementu planu – substytucja. Kolejna porada dotyczy sprawienia, aby zarekwirować smoczek i dać dziecku coś w zamian, co spełni podobną rolę – coś znajomego, bezpiecznego, co uspokoi skołatane całym dniem nerwy i utula do snu. A więc spróbowaliśmy.

Fast forward o kilka tygodni – nie udało się. Na ten dość druzgocący efekt ostateczny nałożyło się kilka składowych. Przede wszystkim okazaliśmy się zupełnymi amatorami w byciu rodzicami, nasze dziecko natomiast okazało się pomimo tego dzielnym małym człowiekiem.

Ponieważ Kajtek nie wykazywał chęci przywiązania się do tzw. substytutu (nie jest szczególnym fanem maskotek), eksperyment postanowiliśmy przerwać i przesunąć go drastycznie do przodu – do metody robaczka, O metodzie tej usłyszeliśmy po raz pierwszy podczas wypoczynku na Mazurach od pewnej dentystki z Krakowa, która metodę tę przetestowała (dwukrotnie) i poleca. Otóż, procedura polega na tym, że smoczek ulega zepsuciu (w naszym przypadku wyjątkowo spontanicznemu obcięciu maleńkiego fragmentu z boku), a dziecku opowiadamy historię o tym, że smoczek zjadły np. robaczki (tak, metoda nie spełni wymagań purystów w kwestii szczerych relacji z dzieckiem, bo opiera się na pospolitym kłamstwie). Oczywiście nie trzeba być mistrzem manipulacji, aby dwuletnie dziecko uwierzyło w taki przebieg wydarzeń.

W naszym przypadku test jakości odbył się w okamgnieniu, tj. smoczek trafił do buzi, następnie odwrót o 180 stopni i stwierdzenie: AmAm be i rzut lotem koszącym przez pół pokoju. Cóż, dodam, że nie była to reakcja, której się spodziewaliśmy, przygotowani na codzienne obcinanie po kolejnym kawałeczku, aby umożliwić płynne rozstanie z przyjacielem. Jako rodzice odważni i wierzący w swoje dzieci uznaliśmy – ok, trzeba się z tym będzie zmierzyć.

Niestety spotkanie z rzeczywistością odbyło się już kilka chwil potem, kiedy nastała pora drzemki a Kajtek usypiał „dziamdając” smoczka. Oszczędzając kolejnych drastycznych opisów – usnął płacząc. Podobnie skończyło się usypianie wieczorne: próba smoczka, AmAm be, lot koszący. W takich momentach łatwo się złamać i dać dziecku inny, kompletny smoczek. Postanowiliśmy jednak być konsekwentni (jak a to b, i tak dalej).

Dwie pierwsze noce były…trudne. Wielokrotne budzenie, płacz i tęsknota za smoczkiem. Ostatecznie po około 3 dniach (na pewno trzeciej nocy) można było ogłosić… pełen sukces! Kajtek zapomniał o smoczku, nawet w trakcie zabawy, układania puzzli czy składania klocków nie przypominał sobie o swoim byłym przyjacielu.

W tym miejscu można zakończyć lekturę, jeśli szuka się porady jak odsmoczkować dziecko. Odpowiedź brzmi: szybko i zdecydowanie. W większości przypadków na pewno będzie ciężko, bo dziecko musi przyzwyczaić się do zupełnie nowej sytuacji, ale powinno się udać. Czego nie wolno robić, to łamać się i po usilnych płaczach dziecka (oczywiście, jeśli dotyczą smoczka) podawać smoczek ponownie, bo to tylko wprowadzi u dziecka zamieszanie i możemy stracić część jego zaufania, a przy kolejnej próbie tylko utrudnimy sobie zadanie.

Tu możemy wrócić do tego, co zostało napisane powyżej a mianowicie, że okazaliśmy się rodzicami – amatorami. Nasza próba przypadła na najgorszy moment z możliwych – adaptację w przedszkolu. Więc, nie dość, że Kajtek miał stres związany z odstawieniem smoczka, to jeszcze dorzuciliśmy na jego malutkie plecy kilka worków stresu związanego z rozłąką z mamą. Okazało się, że było to dla Kajtka za dużo, a sytuacja w przedszkolu była na tyle nieciekawa, że postanowiliśmy wrócić do smoczka.

Po trzech tygodniach (w tym jednym, w którym choroba położyła Kajtka do łóżka – co zna chyba każdy rodzic posyłający dziecko do żłobka/przedszkola) możemy stwierdzić, że na tamten moment była to właściwa decyzja, bo adaptacja przebiega pomyślnie (z dość poważnym elementem zakochania się w Pani Przedszkolance). Kajtek z każdym dniem w przedszkolu czuje się lepiej, coraz chętniej i aktywniej uczestniczy w przedszkolnych zajęciach, a smoczek nadal jest jego towarzyszem dnia.

A zatem Co dalej? Poczekamy, aż adaptacja w przedszkolu się zakończy i spróbujemy ponownie. Pewnym pozytywnym sygnałem jest to, że Kajtek czasem sam z siebie mówi, że AmAm jest be i wyrzuca go za łóżko (po czym prawie od razu tego żałuje). Możliwe jest więc zatem, że pospieszyliśmy się o kilka tygodni, a dziś transformacja przebiegłaby zupełnie lepiej i płynniej.

Na koniec nasuwają mi się takie dwie refleksje, które kto inny może uznać za banały lub prawdy oczywiste, jednak jak się okazało w praktyce, czasem trzeba je odkryć samemu. Po pierwsze, postanowiliśmy być bardziej uważni w kwestii dokładania dziecku dodatkowego stresu w trudnym, z różnych powodów, okresie jego życia. Po drugie, postaramy się być bardziej wyczuleni na sygnały płynące od samego dziecka, bo człowiek jest już tak zaprogramowany, że na pewne rzeczy musi być po prostu gotowy a dziecko, oprócz może rozmiarów, nie jest tutaj wyjątkiem.

Powodzenia!

do góry
Sklep jest w trybie podglądu
Pokaż pełną wersję strony
Sklep internetowy Shoper Premium